Alior Bank

Złoto Inków i upadek imperium

Krwawe złoto Inków oraz ich zagłada

 

Góry, mgła i tajemnica. Czy to początek starej legendy? Nie, to historia prawdziwa. To opowieść o jednym z najbardziej niezwykłych imperiów, jakie kiedykolwiek powstały na Ziemi. Witamy w świecie Inków - ludziach, którzy nie potrzebowali pieniędzy ani alfabetu, a mimo to stworzyli państwo, które funkcjonowało płynniej niż wiele współczesnych systemów. Jak to możliwe?

Wyobraź sobie cywilizację bez sklepów, banków, książek, ale z siecią dróg dłuższą niż niejedno europejskie autostrady. Wyobraź sobie, że na stromych zboczach gór rolnicy hodowali specjalne odmiany ziemniaków, zdolne przetrwać w warunkach, gdzie dziś z trudem urosłaby trawa. Takie ziemniaki były wysuszane i starannie przechowywane, co pozwalało im przetrwać nawet kilkanaście lat.

A co ze złotem? Dla Inków nie był ono walutą ani środkiem wymiany. Złoto miało wymiar duchowy. Było jak światło słońca, zamknięte w błyszczącym metalu. Inkowie uznawali, że to łzy boga Słońca Inti, a nie zwykły kruszec. Imperium Inków funkcjonowało w zupełnie inny sposób niż dzisiejszy świat. Ich wiedza o naturze, umiejętność wykorzystywania zasobów i doskonały system zarządzania czynią ich historię wyjątkową.

Do dziś nie znaleziono "złotego miasta Inków", czyli Paititi. Legenda mówi, że gdzieś w dżungli wciąż ukryte są ogromne skarby, ale nikt ich nie widział ... albo nie wrócił, by opowiedzieć.

 

Państwo bez pieniędzy, ale nie bez bogactwa złota

Państwo bez pieniędzy, ale nie bez bogactwa? Może i wygląda to na sprzeczność, ale tak właśnie było, a Inkowie udowodnili, że to możliwe. W ich świecie nie było monet, portfeli ani rachunków bankowych, a mimo to kraj funkcjonował. Zamiast pieniędzy panował system wymiany i pracy wspólnotowej. Każdy dawał coś od siebie - trochę czasu, trochę siły, trochę umiejętności, a w zamian otrzymywał to, co było mu potrzebne.

Podstawą był system zwany "mita". To coś jak obowiązek społeczny. Raz pracujesz przy budowie drogi, raz przy zbiorze plonów, innym razem przy świątyni,  dla dobra wspólnego. A co z magazynami? Inkowie byli mistrzami logistyki. Budowali ogromne spichlerze pełne suszonych ziemniaków (chuño), kukurydzy, mięsa. Zapasów starczało na trudne czasy, susze czy wojny. To było ich "konto oszczędnościowe", tylko w wersji andyjskiej. I choć nie było gotówki to bogactwo było w ludziach, pracy, wiedzy i naturze. A złoto? Złoto było święte, ale o tym już było i jeszcze będzie.

Alior Bank

 

Wojna braci i zaproszenie do chaosu

Wojna braci i zaproszenie do chaosu - taki tytuł mógłby mieć niejeden dramat filmowy, ale tak właśnie było w Imperium Inków. Po śmierci władcy Huayny Capaca imperium stanęło przed trudnym pytaniem: kto teraz przejmie tron? Zamiast jednej odpowiedzi, pojawiły się dwie. Huáscar i Atahualpa - różniący się charakterem, wizją władzy i co tu kryć, ambicjami.

Zamiast porozumienia - wojna i to nie na papierze, ale prawdziwa i brutalna. Brat przeciw bratu. Armie ruszyły na siebie przez góry, doliny, dżungle i miasta. Spalono wioski, zniszczono plony, rozbito jedność. Z imperium jedności zrobiło się imperium podziału. A ludzie? Cierpieli. Zdezorientowani, zmęczeni, osłabieni. Idealny moment, by ktoś z zewnątrz zapukał do drzwi.

A te nie były nawet zamknięte, bo kiedy w 1532 roku pojawili się Hiszpanie - przybysze z innego świata, w stalowych zbrojach, z końmi, których Inkowie nigdy wcześniej nie widzieli to imperium było już rozchwiane. Podzielone i dodatkowo osłabione ospą, grypą, tyfusem i odrą. Choroby te przywieźli nie kto inni, jak Europejczycy w 1526 roku.

Zwycięzcą bratobójczej wojny został Atahualpa, ale nie na długo. Ledwo zdążył sięgnąć po koronę, a już czekał na niego nowy wróg. Tym razem nie miał twarzy brata. Miał brodę, zbroję i ogromną chciwość w oczach.

 

Przybysze ze stali i ognia - Hiszpanie

Przybysze ze stali i ognia - tak nazwano ich później. Jednak stal to nie tylko zbroja, ale też serce. Twarde, zimne, zamknięte na litość. Francisco Pizarro - zdobywca, którego imię dziś kojarzy się z "odkryciem", a przecież powinno z brudem chciwości i krwią niewinnych. Prawdę mówiąc, Pizarro to ludobójca, który w dzisiejszych czasach w niejednym kraju otrzymałby karę śmierci. Takich zwyrodnialców powinno się piętnować, a nie gloryfikować.

Pizarro przybył z garstką ludzi. Dokładnie 168. Tyle, że to nie liczby zabijały, a podłość. Mieli konie, których Inkowie nigdy nie widzieli, jedną armatę, która potrafiła jednym hukiem zasiać panikę. Do tego mieli miecze, stalowe pancerze i jedno - nienasyconą żądzę złota. Gdy zobaczyli jego blask to zapomnieli o wszystkim, co ludzkie. A może właśnie tacy są ludzie?

Atahualpa - zwycięzca bratobójczej wojny nie szukał walki. Spotkał się z nimi z ciekawością, może z ostrożnym szacunkiem. Przyniósł im dary, nie broń. Jedna dla Hiszpanów to była jedynie scena przed rzezią. Ruszyli jak maszyny i z zimną krwią zabili nieliczną straż, następnie więzili do niewoli króla.

Później nastąpił haniebny układ. Pokój za złoto. "Wypełnijcie ten pokój złotem, a uwolnimy waszego władcę" - mówili. Inkowie, wierząc w dane słowo, przynieśli wszystko, co święte. Złoto świątyń, maski bogów, relikwie przodków. Pokój się wypełnił po sufit złotem i srebrem.

I co zrobił Pizarro? Czy dotrzymał słowa? Nie. Atahualpa został zamordowany w 1533 roku. Bez procesu i sumienia. To nie była wojna, a egzekucja w imię chciwości. Zastanów się. Ile warta jest dusza człowieka? Dla Pizarra i jego ludzi mniej niż garść złotych przedmiotów. Ilu jeszcze musiało umrzeć, by mogli się bogacić? Tysiące? Miliony? Dla nich to nie miało znaczenia. Ziemia miała rodzić skarby. A ludzie? Ludzie mieli zginąć, by skarby się pojawiły.

Pomoc

 

Czy wszyscy walczyli z Hiszpanami? Niekoniecznie

Czy wszyscy walczyli z Hiszpanami? Niekoniecznie, bo historia nigdy nie jest czarno-biała. Gdy Hiszpanie wkroczyli do imperium, wielu sądziło, że to koniec ucisku. Tak - Inkowie też mieli wrogów. Mniejsze ludy, podporządkowane siłą, często z przymusu oddające daniny i ludzi do pracy, niekoniecznie tęskniły za centralną władzą w Cuzco.

Dla nich Hiszpanie byli jak szansa. Może nie bohaterowie, ale wybawcy od inkaskiego bata. Niektórzy lokalni przywódcy tzw. kurakas sami podali rękę konkwistadorom. Pomogli, wskazali drogę, czasem nawet walczyli ramię w ramię z najeźdźcami. Liczyli, że coś ugrają. Więcej władzy? Więcej niezależności?

Tyle że szybko zrozumieli, w jaką grę weszli. Hiszpanie nie przyszli, żeby się dzielić. Przyszli, by brać i mordować. Najpierw złoto, potem ziemie i ludzi. Ci, którzy myśleli, że będą partnerami, szybko stali się poddanymi. A ci, którzy walczyli - niewolnikami albo ... wspomnieniem.

Niektórzy kurakas dalej pełnili swoje funkcje - tylko teraz nie dla Inki, ale dla encomendero, hiszpańskiego pana. Zamiast złożyć daninę dla Cuzco, składali ją dla Madrytu. Zamiast czcić Słońce, musieli uklęknąć przed krzyżem. Czy to była zmiana na lepsze? Dla niektórych - może. A dla większości? To był nowy łańcuch, tylko z inną pieczęcią.

 

Ucieczka do dżungli i ostatni Inka z Imperium Inków

Ucieczka do dżungli i ostatni Inka - to już nie był triumf, a desperacja. Gdy hiszpańskie miecze spadły na Cuzco, a królestwo zamilkło, jeden człowiek jeszcze wierzył, że to nie koniec. Manco Inca - brat Atahualpy przez chwilę udawał, że współpracuje z najeźdźcami, aż w końcu wybuchł. Manco spróbował odbić Cuzco. I w 1536 roku właściwie mu się to udało. Miasto stanęło w ogniu, Hiszpanie musieli uciekać do twierdz. Jednak odsiecz nadeszła i Cuzco zostało odbite. Ponownie pojawiła się krew.

Manco nie czekał na kolejną falę zemsty i uciekł w głąb dżungli. Tam, w trudno dostępnych górach Vilcabamby, stworzył nowe państwo zwane  Neo-Inca. Ostatni bastion Inków. Przez ponad 30 lat jego potomkowie bronili tej enklawy. Organizowali wypady, buntowali ludność, szeptali o odrodzeniu. Tyle, że dżungla nie mogła ich wiecznie chronić. W 1572 roku Hiszpanie dotarli i tam. Ostatni władca - Túpac Amaru został pojmany. Nie dano mu szansy. Publiczna egzekucja miała być ostatecznym ciosem i zakończyć opór gasząc ostatnią iskrę.

złoto

 

Po upadku Imperium Inków

Po upadku Imperium Inków nie tylko złoto zmieniło ręce - zniszczeniu uległo coś znacznie cenniejszego. Kultura, wiedza, tożsamość. Hiszpanie nie przyszli tylko po bogactwa materialne, ich celem było również przetopienie duszy tej cywilizacji. Zniszczono wiele - rytuały, świątynie, wierzenia, ale też coś bardzo praktycznego: inkaski system rolnictwa, a był to system mistrzowski. Tzw. pionowy model rolniczy pozwalał uprawiać różne rośliny na różnych wysokościach, wykorzystując każdy metr górskich zboczy. Inteligentne magazyny, tarasy, kanały irygacyjne - wszystko to zaczęło znikać.

Zostało tylko wyzyskiwanie. Hiszpanie "zaadoptowali" inkaski system mita tj. obowiązkowej pracy, ale nadali mu nowy, bezlitosny wymiar. Teraz nie pracowało się na wspólnotę. Teraz pracowało się w kopalni, dla kolonizatora i imperium, które nie znało litości. W kopalni Potosí - największej z nich ginęli masowo. Jeden członek rodziny musiał iść. Gdy umierał - wysyłano kolejnego. I tak przez dekady. Pokolenia znikały w ciemnych korytarzach, zostawiając po sobie tylko ciszę i ból.

A przecież to nie wszystko. Nadchodziła kolejna fala śmierci - niewidzialna, bez miecza, ale równie skuteczna. Ospa, tyfus, grypa, odra. Choroby, które przyszły z Europy, rozprzestrzeniały się błyskawicznie po inkaskich drogach, szybciej niż wojska Pizarra. Ludność wymierała całymi wioskami bez walki i szansy.

I choć wydawało się, że wszystko przepadło, co jakiś czas z dżungli, z gór, z cienia historii wyłaniał się ktoś, kto wołał: "Jeszcze nie koniec!". Juan Santos Atahualpa, Túpac Amaru II – przywódcy, którzy próbowali przywrócić dawne imperium. Na nowo rozniecić ogień oporu. I choć ich zrywy kończyły się krwawo, pozostawili po sobie pamięć. A pamięć to już coś, czego nawet konkwistador nie potrafi zniszczyć.

 

Zapraszamy również do zapoznania się z naszymi pozostałymi artykułami:

 

Dodaj komentarz

Guest

Wyślij

Porównania - promocje